Mimo że marudzę jak to bardzo nie lubię gotować i jak to
gotowanie mi nie wychodzi – jest jedno danie, które mogę określić jako swoje
popisowe. Mogę je przygotować po ciemku, z zawiązanymi oczami, zaspana, zmęczona,
jedną ręką i przy braku czegokolwiek w szafkach. Są to naleśniki.
Pieczenie naleśników doskonaliłam od dzieciństwa, poprzez
początki samodzielności w kuchni - w okolicach liceum , studia i spartańskie
warunki studenckich kuchni, do chwili obecnej - kiedy to naleśniki stały się
moim i Potomka piątkowym rytuałem.
Gdyby jednak ktoś zapytał mnie o przepis, wyglądałby on
niestety mniej więcej tak:
Dwie wersje: kiedy
chcę przygotować naleśniki zdrowe biorę mąkę jaglaną i mąkę gryczaną w zupełnie
przypadkowych proporcjach i tak samo przypadkowej, wspólnej ilości wypadkowej. Kiedy natomiast chcę, żeby Potomek naleśniki jednak zjadł, to biorę mąkę pszenną, oszukuję siebie, że
zdrowiej będzie jak dodam trochę pszennej mąki razowej i mąki
orkiszowej/jaglanej/gryczanej (taaaa – jak mnie poniesie to wszystkich na raz)
i tyle.
Reszta jest niezmienna – chociaż proporcje dobieram na oko, żeby
doprowadzić do konsystencji, która zapewnia iż efekt końcowy się nie rozwali,
nie będzie twardy jak deska i tym podobne fanaberie.
Dodaję zawsze 3 jajka – niezależnie od tego ile ostatecznie
tej mąki do garnka trafi, zawsze olej rzepakowy i zawsze wodę. Czasami dodaję
mleko, czasami kefir bądź maślankę (jogurt nigdy – jakoś na jogurcie nie
wychodzą mi naleśniki zbyt pięknie – nie szukałam nigdy dlaczego tak może być –
ktoś wie? Chętnie się dowiem) – eksperymentowałam z mlekami roślinnymi ale
przywierały naleśniki do patelni wszelakiego rodzaju, więc jak nie mam pod ręką
żadnego nabiału to sama woda jest lepsza – najlepsza gazowana – naleśniki są
dodatkowo spulchnione. Co do spulchniaczy – czasem jest to soda oczyszczona,
czasem proszek do pieczenia ostatnio często proszek do pieczenie bezglutenowy –
nawet jak mąka jest pszenna – oszukuję swój mózg wmawiając mu ze to zdrowe
danie z takim proszkiem ;)
Czasami piekę naleśniki na oleju kokosowym – mają wtedy
kapitalny posmak. Olej kokosowy, moim zdaniem, nadaje się lepiej do naleśników,
które podawane będą na słodko.
A potem podaję to wszystko z….nutellą;) Ale bardzo rzadko –
Potomek nauczył się, że jeden naleśnik może być z czymś słodkim, jeden z dżemem
(nie wie biedak, że bezcukrowym –
szzzzzzy) a jeden – w zależności od humoru syna mego: pusty albo z serkiem) –
ot i cudo.
Dzisiaj naleśniki wersja z tych, co to smakują Potomkowi: mąka pszenna+jaglana (le w ilości dla smaku syna niewyczuwalnej) i truskawki - duuuuuużo truskawek (w środku w plasterki, na zewnątrz nie). Pieczone na oleju kokosowym.
Cuda panie dzieju: niegotujący gotują, baaaa pieką nawet! Z rzadka jednak, bo zbytnia
pewność co do naleśnikarskiego kunsztu gubi;) Wychodzą np. koszmarki typu
naleśnik czekoladowy jakości zelówki, lub żytnio-mączny naleśnik smakujący jak
śruta:) Pieczenie z rzadka chroni przed ciągotami do eksperymentowania i
przynosi satysfakcję, że jednak coś tam, kiedyś i tym podobne;)
U mnie tez w piątek były naleśniki :). W sumie robię tak samo jak Ty daję mąkę pszenną, żeby dzieci chciały zjeść i mieszam ją z razową i np żytnią :)
OdpowiedzUsuńJa to ortodoksyjnie czasami mam ochotę bez pszennej - ale nie smakuje tak jak...smakować powinno :((
OdpowiedzUsuń