W stosunku do nowych miejsc mam zawsze mieszane uczucia.
Niby to lubię, ale sama nie wejdę. Z Brasserie Sztuka było tak samo – ochotę wejść
miałam już kilkakrotnie, ale zawsze znajdowałam jakąś wymówkę, aż decyzję
podjął H. podążając tropem znanego sobie szefa kuchni (Fabrice
Boulahouache). Lubił jego kuchnię w La Fontaine i
Lubił w Scandale Royal, kiedy więc usłyszał, że teraz może ją lubić w Brasserie
Sztuka – nie można było nie pójść. I bardzo dobrze!
Miejsce to, niedawno otwarte, jest bardzo ciekawą
propozycją na kulinarnej mapie Krakowa. Mieści się we wnętrzach byłego Kina
Sztuka (stąd też zapewne nazwa - w nawiązaniu do przeszłości) i wg. mnie ma ogromny
potencjał.
Przy pierwszej
wizycie zamówiliśmy…..jak zwykle przystawkę na spółkę, indywidualnie dania
główne i oddzielne desery (i tak trudno było się zdecydować co wybrać – wybór jest
szeroki:)
Jako poczęstunek (kocham;) podano kulki z
ciecierzycy pieczone na głębokim oleju z sosem czosnkowym. Uwielbiam
ciecierzycę, więc do przekąski podeszłam bezkrytycznie i nawet jakby było coś z
nią nie tak (a nie było) to mogłabym to przeoczyć.
Przy kolejnej wizycie zaobserwowałam,
że poczęstunek nie jest każdorazowo identyczny
- cieszyć się więc należy gdy się komuś trafi ten właśnie.
Przystawka: duet awokado i pasty krewetkowej,
z makrelą, czarnym kawiorem i roszponką. Uważam, że pyszne. Smaki odpowiednio
zrównoważone, niezbyt słone, orzeźwiające.
Danie główne:
1.
Ja: Roladka z łososia i soli z kremowym sosem
pieczarkowym i szczawiem, ratatouille i ryżem basmati – łososia mogę jeść w
każdej ilości i formie – a powyższe połączenie z filetem z soli w formie małych
roladek nie tylko smakowała bardzo dobrze ale i niezwykle ciekawie prezentowało
się na talerzu. Ryżu z kolei nie lubię – w tym daniu nie przeszkadzał mi
zanadto, a to już sukces;)
2.
Towarzysz: Smażony filet z dorsza z chrupiącą
cebulą, purée ziemniaczanym, concassé z pomidorów i sosem limonkowo-śmietanowym
– nie dawał sobie podkradać – znaczy smakowało mu bardzo, inaczej daje sobie
podbierać do woli;)
Deser:
Jako zdeklarowany czekoladożerca ani chwili nie wahałam się
nad wyborem deseru: chrupiące ciastko czekoladowe z musem czekoladowym z
malinami i sosem angielskim z owoców jagodowych. Hmmmm – cóż dodać: był to
bodajże najlepszy deser jaki zdążyło mi się jeść w restauracji od dawna
(wahałabym się jeszcze przy deserze bananowym z Arcony i torcikiem czekoladowym
z restauracji w Hotelu Francuskim). Chrupiąca czekolada jest ciemna, odpowiednio gorzka i
aksamitnie rozpływa się w ustach, mus jest odpowiednio lekki a u podstawy tego
wszystkiego leży magiczne ciasteczko. Smaku sosu niemalże, po tej uczcie smaków
na języku, nie byłam w stanie zauważyć.
T. zamówił deser, którego próbuje
wszędzie: cremè brùlé (tutaj z
azjatyckim jaśminem). Nie jest to mój ulubiony
deser więc nie spróbowałam – T. twierdzi, że był idealny.
Na zakończenie posiłku (jako coś w rodzaju „rozchodniaczka”;)
otrzymaliśmy....no właśnie…zasadniczo nie zapytałam co to było;) – smakowało
miodem i pomarańczą – kiedyś dopytam co to;)
Najlepsze czekało nas jednak po posiłku. Zostaliśmy zabrani
na obchód po podziemiach restauracji i do miejsc ogólnie nie uczęszczanych.
Pierwszy raz mogłam zajrzeć za ściany pomieszczenia, w którym kiedyś była sala
kina Sztuka – obłędne!
Nie znałam dokładnie historii tego budynku, tymczasem w
przeszłości był to: zbór ewangelicki (nie do końca w tym budynku, gdyż zbór spłonął
w 1587 podczas zamieszek antyprotestanckich, jedna w tej samej lokalizacji), kościół
Bernardynów, później Bazylianów – sprzedany w 1797 został oberżą (czyli
kulinarne tradycje tego miejsca sięgają wieków w przeszłość), następnie hotelem
i w końcu – w 1916 kinem. Patrząc na oryginalne ściany nie trudno wyobrazić
sobie bogactwo przeszłości tego miejsca. Niezwykle ciekawe są też podziemne
pomieszczenia gospodarcze – np. specjalny pokój do przygotowywania li jedynie deserów.
Restauracja dysponuje także niespotykanie dużym „kącikiem”
zabaw dla dzieci. Kiedy wpadliśmy zjeść coś z Potomkiem, prawie cała wizyta
upłynęła mu w tym miejscu. Powinni docenić je rodzice, spokojnie chcący zjeść
posiłek.
Nie tylko „dziecięcy kącik” (a właściwie spora część
korytarza) sprawia że miejsce to jest przyjazne rodzicom z małymi dziećmi –
jest także specjalna, rodzinna toaleta, gdzie można spokojnie wejść z
dzieckiem, dokonać wszelkich „czynności niezbędnych” i nie zastanawiać się czy np.
ojciec ma zabrać córkę do toalety dla panów, lub czy mały chłopiec będzie
krępował swą obecnością panie;).
Toaleta dla pań zresztą to cała osobna
(filmowa) historia – piękne kafelki -
też takich zapragnęłam ).
Mimo, że zapewne można, na upartego, znaleźć jakieś minusy Brasserie Sztuka – ja zauważam
niemal same jej zalety. Polecam gorąco wszystkim – nie tylko rodzicom z
maluchami (choć tym szczególnie – wcale nie jest łatwo, nawet w tak dużym
mieście jak Kraków, znaleźć miejsce gdzie w przyjemnej atmosferze i spokojnie
można spożyć posiłek w towarzystwie małych ludzi), ale wszystkim lubiącym
dobrze zjeść. Dobre miejsce na randkę, rodzinny obiad czy nawet biznesowe spotkanie. Za dodatkowy atut uważam dodającą klimatu francuską muzykę.
Brasserie Sztuka, ul. św. Jana 6, Kraków
Bardzo ciekawie to wszystko wygląda:-), a i dania niezwykle apetyczne:-)
OdpowiedzUsuń