Wczorajszy upał był doskonałą wymówką, dla wytłuczenia sobie, dlaczego znowu nic
nie ugotowałam (jako, że lato się zbliża może okazać się moją najczęściej wybieraną
wymówką, zaraz po: „nie zdążyłam zrobić zakupów, bo byłam zbyt zajęta
pracą/nauką” i „z tego co jest w lodówce nie da się przygotować nic zdrowego
dla dziecka”;), a że powinniśmy jednak coś z Potomkiem jeść, więc po
przeczekaniu najwyższych temperatur w zaciemnionym salonie i z „Uniwersytecie
Potwornym” na DVD, wypełzliśmy na poszukiwanie źródła pożywienia. Po
najmniejszej linii oporu (czyli wzdłuż Błoń) dotarliśmy do Restauracji Focha
42.
Zimową porą dosyć często tam jadałam, ale później na coś tam się obraziłam
i zaprzestałam. Tym razem przeważyło lenistwo i miejsce do zabawy dla Potomka.
Byłam bliska rezygnacji już na wstępie, kiedy to po zapytaniu kelnera
ustawionego przy czymś co dla mnie wyglądało jak stolik recepcyjny, czy
znajdzie się stolik dla dwóch osób, usłyszałam, że sobie mam sama stolik znaleźć
bo on jest teraz zajęty (nie wiem czym – stał tam po prostu, i wydawało mi się,
że jeżeli stoi, to nie wypada mi na bezczelnego włazić na jego teren – widać wypada:)
Stolik jeden się na szczęście znalazł (na duże szczęście, ponieważ ogródek z
racji pogody wypełniony był do ostatniego krzesełka). Potem było już lepiej. Kelnerka
co prawda nie na wszystkie pytania umiała odpowiedzieć, gdyż jak sama przyznała,
był to jej pierwszy wieczór pracy w tym miejscu, ale wszystko potoczyło się
sprawnie i przyjemnie. Dostaliśmy szybko swoją lemoniadę z sokiem marakujowym i
Potomek pognał do zabawy, a ja zajęłam się moczeniem pieczywa (bardzo dobrego –
wydaje mi się, że kiedyś dopytywałam i bagietki wypiekane są na miejscu) w
oliwie (całkiem znośnej).
Zamówione dania także były satysfakcjonujące.
Delikatnie tylko zawahałam się przy ocenie czy ilość gnocchi (nadziewanych
kozim serem, z pesto i parmezanem) za tę cenę to nie przesada, ale w czasie
konsumpcji doszłam do wniosku, że pierwsze wrażenie na temat nikłości porcji to
wina ogromnego talerza, na którym było ono podane ;) Kluseczek było dziesięć (10)
i nasyciły mnie odpowiednio.
Potomek dostał swoją pizzę Piranię (margarita w
wersji dla dzieci) i bardzo pochwalił, jak również tiramisu na deser.
Ogólnie
wrażenie dobre i jako, że nie pamiętam dlaczego się na tę restauracje
obraziłam, obrażona już nie jestem. Nie zostanę jednak entuzjastką ogródka - w ogóle nie lubię jeść w ogródkach
restauracyjnych, a ten wybitnie odpowiedni jest dla tych, którym nie
przeszkadza, kiedy tłumy dzieci biegają krzycząc im nad uchem i potrącając od
czasu do czasu ich krzesło. Sama byłam z dzieckiem więc irytowałam się średnio,
zupy nie jadłam więc nic nie wylądowało mi na bluzce na skutek trącania
oparcia, następnym razem jednak wybiorę siedzenie we wnętrzu – nie tak znowu
gorącym (sprawdziłam w drodze do toalety;) i przestrzenie pustawym w słoneczny wieczór.
Focha
42 Ristorante, al.
Ferdynanda Focha 42
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz